O czułej stronie sportu, treningu bez presji i tym, co naprawdę daje nam ruch – także w klubie fitness.
Bo ruch, jak się okazuje, nie jest projektem. Jest wyborem. Zaufaniem do siebie. I najtańszą formą ubezpieczenia zdrowotnego, jaką możemy sobie wystawić.
Ciało, które odpoczywa od autopoprawek
Wychodzimy z domów bez poczucia winy. Biegamy nie po to, żeby coś spalić, ale żeby się dotlenić. Jemy lekko, bo mamy na to ochotę, a nie dlatego, że trzeba. Wieczorne powietrze zachęca, by ruszyć się z miejsca. Światło działa jak przycisk „reset”. Ciało przestaje być projektem do naprawy, staje się miejscem, w którym da się być.
– „To jeden z najlepszych momentów w roku, żeby dać sobie zgodę. Nie zaczynać od aplikacji do liczenia kalorii, tylko od prostego pytania: co sprawia mi przyjemność? Co mnie porusza, wzmacnia, zatrzymuje?” – mówi Marcin Polanowicz, Group Consumer Marketing Manager w Xtreme Fitness Gyms. – „To nie musi być sport w klasycznym sensie. Czasem wystarczy spacer, chwila uważności, pierwszy trening, który nie jest próbą siły, ale początkiem rutyny.”
Trening nie zaczyna się od siłowni
To właśnie w tych niespektakularnych, codziennych okolicznościach najczęściej pojawia się potrzeba zmiany – nie tej dramatycznej, ale cichej i konsekwentnej. Bo ciało nie prosi o wielką rewolucję. Prosi o obecność. O to, by w natłoku obowiązków i bodźców nie zostało sprowadzone do funkcji i oczekiwań. Ruch nie zaczyna się od planu. Zaczyna się od momentu, w którym dostrzega się jego wartość – nie jako zadanie, ale jako przestrzeń dla siebie w świecie, który nieustannie przyspiesza.
– „W klubach Xtreme Fitness Gyms coraz częściej pojawiają się osoby, które nie przychodzą po to, by wyglądać lepiej. Przychodzą, bo chcą lepiej się czuć, spać spokojniej, mieć więcej siły w ciągu dnia, więcej cierpliwości w relacjach, więcej równowagi” – zauważa Marcin Polanowicz.
To nie rewolucja. To cicha, ale znacząca ewolucja podejścia do ruchu jako formy troski, a nie kontroli. Coraz rzadziej ćwiczy się „do czegoś” – do wydarzenia, do wakacji, do sylwetki z aplikacji. Coraz częściej ćwiczy się „dla siebie” – bez terminów, bez porównań, bez presji. I właśnie latem, gdy świat daje więcej przestrzeni i mniej wymagań, ta zmiana przychodzi najnaturalniej. Nie wymusza nowego planu. Daje nową perspektywę.
Lato – sezon nie na efekty, ale na relacje
W letnich miesiącach wszystko staje się odrobinę łatwiejsze. Jest więcej światła, więcej tlenu, więcej chwil, w których nie trzeba się spieszyć. Mniej wymówek – bo nie ma już „za ciemno”, „za zimno”, „za brzydko”. Żeby zacząć się ruszać, nie trzeba mieć nowego sprzętu, rozpiski ani celu wpisanego w aplikację. Wystarczy chęć i odrobina zaufania do procesu – tego, że mały, powtarzalny gest może z czasem stać się nowym nawykiem. Że ruch nie musi być wielki, żeby coś poruszyć.
– „Nie zakładamy, że ktoś będzie trenować pięć razy w tygodniu. Nie o to chodzi. Liczy się, by znaleźć w tym przyjemność. Wrócić, bo dobrze było się poruszać. Zostać, bo zmiana nie odbija się tylko w lustrze, ale w codzienności – w samopoczuciu, w odporności, w relacjach” – mówi Polanowicz.
To nie hasło wizerunkowe. To konsekwentnie realizowana filozofia, w której ruch nie jest narzędziem do naprawiania siebie, ale przestrzenią do bycia sobą. Trening nie oznacza walki z ciałem, ale spotkania z nim. Forma przestaje być projektem do zrealizowania – staje się praktyką obecności, uważności, wspólnoty. Nie po to, by konkurować. Po to, by po prostu być – bardziej, spokojniej, na własnych zasadach.
Przestrzeń, która nie porównuje
Właśnie tę ideę Xtreme wzmacnia obecnie w kampanii „Strefa wolna od stereotypów” – pokazując, że nie trzeba mieć konkretnego celu, określonego wyglądu ani historii sukcesu, by stać się częścią tej społeczności. Liczy się chęć. Gotowość, by spróbować. Ruch – taki, jaki jest dostępny.
– „Ludzie, którzy trafiają do naszych klubów, wiedzą, że nie muszą niczego udowadniać – ani innym, ani sobie. Można pojawić się pierwszy raz bez znajomości sprzętu. Można wrócić po przerwie bez poczucia winy. Można trenować raz w tygodniu albo codziennie – i nie usłyszeć, że to za mało albo za dużo” – mówi Marcin Polanowicz.
W tej filozofii nie chodzi o ściganie się – z innymi, z ideałem, z własnym odbiciem. Chodzi o postęp, który przychodzi naturalnie: kiedy ciało otrzymuje odrobinę uwagi, trochę regularności i przestrzeń, by działać na własnych zasadach. Bez porównań, bez zbędnego pośpiechu i przede wszystkim bez stresu, że forma musi mieć deadline.
Bieganie nie do mety, tylko do siebie
To nie jest klub dla profesjonalistów. To nie przestrzeń dla tych, którzy mierzą się z własnym rekordem w każdej minucie biegu. To społeczność dla tych, którzy chcą spróbować – często po raz pierwszy, czasem po długiej przerwie, czasem mimo obaw. Można przebiec pięć kilometrów, można zatrzymać się po stu metrach. Można maszerować, iść szybciej lub wolniej, zrobić jedno okrążenie wokół parku albo po prostu stanąć, kiedy oddech staje się trudny. Tu nie liczy się wynik. Liczy się obecność. Liczy się decyzja, że tym razem nie zostaje się na kanapie.
– „Naszym celem nie jest wyłanianie mistrzów. Nie organizujemy selekcji ani nie układamy rankingów. Chcemy inspirować ludzi, by mieli swoją własną biegową historię – niezależnie od tego, jak wygląda. Może zaczyna się od zadyszki, a może od potrzeby poukładania myśli. I to jest w porządku” – dodaje Polanowicz.
W Xtreme Running Club nie chodzi o to, kto pierwszy, kto szybciej, kto lepiej. Chodzi o to, by każda osoba mogła powiedzieć: „dzisiaj zrobiło się coś dla siebie”. Bez startu i bez mety i bez formalnego trofeum. Tylko z poczuciem, że ruch może być formą obecności w ciele – nie po to, by je poprawiać, ale by znów je poczuć.
A co z pomaganiem?
To nie projekt równoległy do codziennej działalności. To działanie, które dzieje się w rytmie tego, co dzieje się zawsze – z udziałem franczyzobiorców, trenerów, klubowiczów, z wykorzystaniem istniejącej infrastruktury i zaufania, jakim lokalne społeczności darzą swoje kluby. Nie ma tu kampanii na pokaz, nie ma dużych słów. Jest za to realna obecność. I efekty, które można zmierzyć nie w zasięgach, ale w liczbie dzieci, które otrzymają wsparcie.
– „Nie chcemy robić CSR-u tylko po to, żeby wyglądał dobrze w raporcie rocznym. Chcemy inicjatyw, które mają sens, które powstają z potrzeby i mogą być realizowane przez ludzi – nie przez procedury” – podkreśla Marcin Polanowicz.
Takie podejście wymaga cierpliwości i odwagi, ale ma jedną, niezbywalną przewagę: przekłada się na skalę, której nie da się udawać. Sieć działa dziś w 117 lokalizacjach, a każda z nich jest punktem na mapie realnego wpływu – nie tylko w metropoliach, ale i w mniejszych miastach, gdzie klub fitness często staje się miejscem spotkań, wsparcia i wymiany doświadczeń. To właśnie tam pomaganie staje się czymś naturalnym. Nie jest dodatkiem do biznesu. Jest jego częścią – tak samo jak trening, regeneracja czy zwyczajna rozmowa po zajęciach.
Bo jeśli ciało potrafi być źródłem siły, to równie dobrze może być źródłem dobra. I czasem wystarczy niewielki gest – wrzucona do skarbonki złotówka, udział w charytatywnym treningu, chwila uwagi – żeby poczuć, że forma ma wiele wymiarów – nie tylko fizycznych.
A może właśnie to jest prawdziwa definicja formy?
Może właśnie na tym polega najważniejsza zmiana – na gotowości, by być ze sobą trochę bliżej. I zrobić dla siebie coś, co nie ma celu, poza tym, że jest dobre, potrzebne, wzmacniające. Latem to przychodzi łatwiej – światło sprzyja, rytm zwalnia, ciało mniej się buntuje. Ale jeśli uda się teraz, jeśli uda się bez presji, bez celu, bez deadline’u – może zostanie na dłużej. Może stanie się czymś więcej niż sezonowym postanowieniem.
A wtedy pytanie, które warto sobie zadać na początku – czy to biegu, czy stretchingu, czy wieczornego spaceru – brzmi nie: „ile schudnę?”, tylko: „co mi to daje – i dlaczego tak dobrze się z tym czuję?”
Bo nie chodzi o to, by robić formę. Chodzi o to, by budować relację. A lato? Lato to idealny moment, żeby zacząć traktować siebie poważnie. Poważnie – ale z czułością.
Xtreme Fitness Gyms – siła w ruchu, sukces w modelu franczyzowym
Xtreme Fitness Gyms to jedna z najszybciej rozwijających się sieci klubów fitness w Polsce, należąca do grupy Xtreme Brands. Fundamentem jej sukcesu jest unikalny, autorski model franczyzowy, który łączy wysoką jakość usług z efektywnym podejściem biznesowym. Założycielem i Przewodniczącym Rady Nadzorczej Xtreme Brands jest Łukasz Dojka, który w 2012 roku otworzył pierwszy klub w Tarnowie. Obecnie funkcję CEO pełni James Cotton, zarządzając siecią zrzeszającą ponad 100 klubów i współpracującą z przeszło 150 franczyzobiorcami. Strategicznym celem marki jest osiągnięcie 227 rentownych klubów do końca 2027 roku. Xtreme Fitness Gyms aktywizuje i integruje lokalne społeczności, budując świadomość na temat znaczenia aktywności fizycznej dla zdrowia i dobrostanu psychicznego.
Każdy klub oferuje swoim klubowiczom nielimitowany dostęp do nowoczesnych stref treningowych, profesjonalną opiekę instruktorską, zajęcia fitness w cenie karnetu, dostęp do aplikacji mobilnej i platformy treningowej, a także autorskie koncepty treningowe oraz sprzęt najwyższej klasy od renomowanych producentów.
Jakość i konsekwencja w działaniu zostały docenione wieloma branżowymi wyróżnieniami, w tym prestiżowym tytułem Dobra Marka 2023, przyznawanym na podstawie ogólnopolskich badań konsumenckich prowadzonych przez Grupę Media Press, oraz certyfikatem członkowskim Polskiej Organizacji Franczyzodawców.
Xtreme Fitness Gyms to coś więcej niż klub – to styl życia, społeczność i solidny model biznesowy, który inspiruje i napędza do działania.
Więcej: xtremefitness.pl